Na podany adres email, wyślemy wiadomość z linkami do materiałów.
W przypadku jeżeli nie otrzymają Państwo maila, prosimy o sprawdzenie folderu “Spam” w Państwa skrzynce.
Najprawdopodobniej w każdej branży, na pewnym etapie pojawia się dylemat – czy godzić się na wszystkie zachcianki klienta? Czy może jednak trzymać się swoich zasad? Takie pytania dotykają również (albo przede wszystkim) projektantów wnętrz. Oba wyjścia z sytuacji mają swoje plusy i minusy. Zapytaliśmy zaprzyjaźnionych projektantów wnętrz, jak sobie z tym radzą. Sami zobaczcie, jakie otrzymaliśmy odpowiedzi…
„…projektowanie to moja pasja, ale i (przede wszystkim) źródło dochodów…”
Myślę, że część z nas mogłoby się pod tymi słowami podpisać. Marcin, projektant z kilkunastoletnim doświadczeniem w branży, jak sam twierdzi już nauczył się przymykać oko na dziwne pomysły klientów – Chcą? Niech mają. Praca, jak praca, trzeba ją wykonać. Tak samo, jak trzeba za coś żyć. Pasję pielęgnuje, niejednokrotnie wykonuje projekty for free dla swoich przyjaciół, zgodnie zw swoją wizją. Nie pozwala sobie jednak na „wybrzydzanie” wobec klientów.
„…chronię klientów, przed ich własnymi pomysłami…”
Magda, znajoma freelancerka wybiera sobie tylko te projekty – które trafiają w jej gust. Niejednokrotnie śmieje się, że jest krzewicielką dobrego stylu. Nie tyka się tego, co jest nieestetyczne i bez smaku, a także śmiało wytyka klientom wady ich fantazji – dla ich dobra oczywiście. Na brak zamówień nie narzeka. Czy zarabiałaby więcej, gdyby zrezygnowała ze swoich zasad? Nie wiadomo. Powiedziała nam, że dla niej bardziej liczy się to, że po nocach nie śnią jej się projektowe babole.
„…o gustach się nie dyskutuje…”
Nasza koleżanka Ania ma prostą zasadę – o gustach się nie dyskutuje. Ktoś chce mieć mieszkanie, które delikatnie mówiąc nie nadaje się na okładkę Ikei? Nie ma problemu, w końcu to on będzie w nim mieszkał. Jedyne, o czym trzeba pamiętać, to kwestie praktyczne. Nie wstawi lodówki tak, żeby nie dało otworzyć się drzwi – choćby klient zarzekał się, że nie będzie potrzebował ich otwierać – dodaje z uśmiechem.
„…trzymam poziom marki, ale mam też drugą…”
Najbardziej chyba zaskoczyło nas podejście Tobiasza (imię zmieniliśmy, na jego prośbę). Prowadzi biuro projektowe, zatrudnia kilka osób i cieszy się dobrą sławą w swojej okolicy. Mieszkania jego klientów zachwycają i często wracają do niego ich znajomi – istna idylla projektanta. Nie ma jednak tak, żeby wszystkie prośby i pomysły klientów były idealne. Aby nie tracić tej niszy, Tobiasz wypromował swoją drugą markę, którą sam określa jako nie do końca zgodną z etyką stylu. Może nie jest to poziom, który chciałby firmować własnym nazwiskiem, jednak chętnie promuje go pod pseudonimem jako projektant wnętrz, spełniający nawet te najbardziej niekonwencjonalne wymagania…
A jak to wygląda u Ciebie? Podziel się z nami doświadczeniami, bo mamy wrażenie, że opcji jest jeszcze wiele. Zapraszamy do dyskusji na naszym FanPageu: http://bit.ly/2BM3T6a